W latach 80. ubiegłego wieku Donald G. Dutton i Susan Lee Painter opracowali teorię traumatycznej więzi – „trauma bonding”. Traumatyczną więź poprzedza seria przerywanych wzmocnień, wprowadzając w nas dezorientację i niepokój. Na ten sam komunikat z naszej strony, czy to jest troska, czułość czy wspólne plany na przyszłość, partner reaguje różnie – raz okazuje nam miłość i zaangażowanie, a innym razem jest wrogi, obcy, obojętny. W nieprzewidywalnych interwałach. W międzyczasie, poprzez zmianę manipulacyjną, wzbudzana jest w nas obawa przed utratą związku, który z pozoru wydaje się być szczęśliwy.
To wtedy zwykle pojawia się dysonans, trudny do ubrania w słowa: na pytanie o nasz związek, odpowiadamy, że jest świetnie, choć czujemy, że to nieprawda; innym razem odpowiadamy, że jest źle i też czujemy, że kłamiemy. Zmiana manipulacyjna sprawia, że żyjemy w dwóch, wykluczających się rzeczywistościach, a nasz partner, stosujący techniki manipulacji, będzie nas przekonywał, że mamy urojenia.
Sposób na stworzenie zmian manipulacyjnych w relacji jest prosty i zarazem perwersyjny. Związek okrzepł, zaczyna się snucie wizji przyszłości: dziecko, wspólny dom, wszystko wydaje się być w porządku – a tu nagle pojawia się pęknięcie. Partner niespodziewanie ma cichy dzień, ignoruje nas, bez jakiegokolwiek powodu. Znika bez słowa na kilka godzin, nie odbiera połączeń. Któregoś niedzielnego poranka mówi mimochodem, że nie wie, czy nadaje się do związków i że musi odpocząć. Smutnieje lub jest rozczarowany, kiedy chcemy wyjść z przyjaciółkami albo rozpocząć kolejne studia. Tak oto zaczyna się, jak nazywają to Dutton i Painter, zmiana manipulacyjna, stosowana w celu podporządkowania partnerki.
W wyniku socjalizacji uczy się nas, kobiety, że nad takim partnerem powinnyśmy się pochylić i zrozumieć jego wewnętrzne dylematy. My same jesteśmy przekonane, że to nasza powinność, skoro kochamy. Nasze potrzeby spokoju, bezpieczeństwa, równowagi, pewności i stałości uczuć powinnyśmy w tym momencie zignorować, jeśli nie chcemy, by nazywano nas egoistkami – i zająć się smutkiem lub złością bliskiego nam człowieka. Nie bierzemy pod uwagę, że to przemyślana strategia, cyniczna gra; jeśli w nią nie zagramy, będzie oznaczało, że nam nie zależy. Że nie kochamy.
Przerywane wzmocnienie to działania, za którymi stoi wymuszenie na nas konkretnego zachowania i wzbudzenie obaw. Działania, które mają spowodować podporządkowanie się, uległość i nieustanne, coraz bardziej desperackie, starania o związek.
Zmiana manipulacyjna ma zasiać niepewność. Ma wzbudzić poczucie ulotności relacji, strach przed jego zakończeniem. Ma wzbudzić potrzebę podejmowania takiego działania, by „dylematy” partnera zniknęły i wróciło poczucie ulgi i wdzięczności za to, że znów jest cudownie, bezpiecznie, miło, jak kiedyś. W tym momencie pojawia się równia pochyła i zaczyna traumatyczne uwiązanie.
Negatywne sytuacje pojawiają się początkowo sporadycznie, a spokój i dobra relacja, która po nich następuje, powoduje niedowierzanie: czy to aby się naprawdę wydarzyło? Może przesadzam? A może mi się wydaje? W końcu każdy z nas, myślimy, ma czasem gorsze dni…
Subtelne akty przemocy, których doświadczamy, kolidują z dobrą oceną związku i partnera, dlatego wprawiają w dezorientację i wywołują poczucie winy; tak skonstruowani są ludzie posiadający empatię – nie zakładają u swoich ukochanych złej woli, wyrachowania, gry. Bez zaufania nie ma relacji, więc staramy się ufać i być pomocne. Chcemy też wziąć odpowiedzialność za jakość związku, za kryzysy, za cierpienie bliskiej osoby, za przeszkody, by móc je wspólnie pokonywać.
Wmawia się nam, że ulegamy manipulacyjnej zmianie, bo coś z nami nie tak. Bo mamy poczucie niższości, bo jesteśmy słabe, bo mamy osobowość zależną, deficyty, bo nie stawiamy granic. Tymczasem prawda jest taka, że nie ma odpornych na przerywane wzmocnienie, bo to najsilniejszy motywator na świecie. Ulegają mu żołnierze w niewoli, więźniowie, ludzie złowieni do sekt, osoby poddawane mobbingowi, maltretowane dzieci, kobiety w przemocowych związkach, a nawet pracownicy korporacji, ale, uwaga, tylko kobiety stygmatyzuje się i obwinia. Nazywa się nas masochistkami, histeryczkami z zaburzonymi w dzieciństwie więziami, w najlepszym razie – osobami o słabej wewnętrznej strukturze. I pomimo że w grę wchodzi związek uczuciowy i zaangażowanie emocjonalne, które dodatkowo utrudnia wyjście z przemocy, nasze uwikłanie w traumatyczną więź ma być wyłącznie naszą winą i naszą odpowiedzialnością.
Przerywane wzmocnienie to dawanie ofierze złudnego poczucia kontroli i sprawstwa: jeśli zrobisz to, czego chcę, wróci spokój. Dam to, co zawsze dawałem, pamiętasz? – ale się podporządkuj. To pułapka utkana na kanwie naszych przekonań, kulturowych oczekiwań i mitów, z wplecioną osnową znormalizowanej przemocy.
Czy można wyjść z trybów manipulacji? Tak, piszą naukowcy, choć to niełatwe. Przychodzi taki moment, że mimo traumatycznej więzi przestajemy oceniać rzeczy na podstawie tego, jakie były w przeszłości i zaczynamy je widzieć takimi, jakie są tu i teraz. Przemocowi partnerzy potrafią wzbudzić zaufanie, gorzej im idzie z jego utrzymaniem – przejrzałam na oczy, mówimy wówczas, zobaczyłam jego prawdziwą twarz.
Ta twarz, prawdziwa, to dobry początek. To moment, by przygotować się do ucieczki i zmienić życie.