Ofiara idealna

Numer:

Przekonania, jak mówi definicja, to osąd oparty na przeświadczeniu. Przekonania gromadzą się w nas jak kurz, niepostrzeżenie. Opadają po cichu, bez szmeru, przez całe życie. Powoli wrastają w skórę i wchodzą krew, aż po jakimś czasie już nie wiadomo, co jest nasze, a co obce. A potem się uzewnętrzniają, w postaci poczucia małej wartości, winy, niepewności, wybrakowania – albo, wręcz przeciwnie, w postaci poczucia uprzywilejowania, absolutnej słuszności, niepodważalnej racji. Stąd już tylko krok do przemocy: pogardy, nękania, mobbingu, prześladowań czy zabójstwa, także tego „honorowego”. To one wyrastają na kurzu przekonań.

Wśród przekonań jest też figura ofiary idealnej – i tu powiedzmy sobie szczerze: takiej ofiary nie ma. Nie ma, bo najmniejsza rysa na ofierze odbiera jej wiarygodność i ją dyskwalifikuje. Ofiara idealna ma być nieskazitelna, czyli: blada, smutna, spolegliwa, najlepiej, gdyby była też biedna. Dobrze byłoby, gdyby ofiara była milcząca; im więcej ofiara mówi, tym gorzej, ofiara idealna nie może być przecież zbyt wyszczekana. Im jest głośniejsza, tym większa wstrzemięźliwość otoczenia. 

Można, oczywiście, postawić tezę, że ofiara idealna jest wtedy, kiedy jest martwa. O, tak, martwa ofiara to prawdziwa ofiara, choć, przyznajmy, i ona ma w sobie defekt. Pozwoliła się zabić, żyła ze sprawcą pod jednym dachem, nie uciekła w porę, nie broniła się, milczała – cóż, po prostu dała ciała. Oczywiście, gdyby uciekła i gdyby przeżyła, byłaby znów ofiarą nieidealną, ale ludziom nie dogodzisz.

Martwe ofiary, mimo że całe zbudowane są z corpus delicti, i tak się osądza. Tworzy się nad nimi kolejne mity, które uszlachetniają akt przemocy: „Zbrodnia z zazdrości”. „Coś w nim pękło”. „Tragedia w trakcie awantury”. Jedna po drugiej rodzą się nowe narracje, które racjonalizują brutalne czyny. Tłumaczy się zbrodnię szaleństwem i delirium, bo przecież normalny człowiek nie udusiłby dziewczyny, tylko dlatego, że postanowiła odejść. A dziewczyny, jakie są, wiadomo: prowokują, a potem krzyczą „ratunku”. Mówią „nie”, a myślą co innego.

Jak to jest być ofiarą nieidealną, kobiety w kryzysie przemocy wiedzą z autopsji. Zwłaszcza jeśli bronią się i walczą o swoje, co rusz przekraczane, granice. Rozgniewana ofiara, butna, wojownicza, taka, która się nie poddaje, krzyczy, każąc sprawcy wypierdalać – ta ofiara znika bezpowrotnie; już jej nie ma. Jej miejsce zajmuje inna figura: kobieta agresywna. Wredna suka.

Kiedy ofiara żyje, to, bądźmy szczere, co to za ofiara? Kiedy dba o siebie, ubiera się w nową sukienkę, odprowadza dzieci do przedszkola, kiedy pracuje, chodzi do kina, jeździ na wakacje, robi makijaż, płaci rachunki, pije kawę – to ma być niby ta prawdziwa ofiara? Gdy brak śladów na skórze (a wiemy, że przemoc psychiczna ich nie zostawia) i kobieta funkcjonuje w środowisku – wszystkie jej zachowania mieszczące się w normie, cała z trudem ogarniana przez nią rzeczywistość, wszystko to świadczy na jej niekorzyść. Albowiem ofiara idealna nie ogarnia. 

To może odwrotnie? Ofiara doprowadzona na skraj wytrzymałości psychicznej, w traumie, w stuporze albo pobudzeniu, emocjonalnie zmasakrowana, niezborna w mowie, obojętna na wymogi społeczne, zaniedbana, żyjąca z dziećmi w nieogarniętym domu, uzależniona? Niestety, ona też nie spełnia warunków prawdziwej ofiary. Zamiast niej pojawia się figura wariatki. Pojawia się niestabilność emocjonalna, zaburzenie psychiczne. Pojawia się nieprzystosowanie, patologia. Pojawiają się jej wybory, których dokonała lub pokoleniowe predyspozycje. 

Nie pomaga wizerunek ofiary, kreowany w mediach. To kolejny mit, utrwalany w obrazkach: rozmazany makijaż, włosy w nieładzie, podbite oko, podarta sukienka, opuszczone ramiona, skulenie w kącie – tak ilustruje się teksty o przemocy. Tylko takim ofiarom, ewentualnie, się wierzy. Takim jak na zdjęciu, reszta kłamie. 

Żeby kurz opadł, a na nim wyrosły przekonania, które potem zamienią się w czyny, potrzebne są też słowa – stale obecne, ale niewidzialne, jak drobiny we wdychanym powietrzu. „Potraktowała mnie jak bankomat”. „Wyszłam za mąż dla pieniędzy”. „Matka zmarnowała mi życie, odzyskam wolność dopiero, gdy ona umrze”. „Gdy zrobiono mu zdjęcie z tancerką TzG, żona była wściekła”. „Robiła mi wyrzuty, że spotykam się z siostrą” – oto tytuły z jednego tylko wydania Onetu. 

Ktoś powie: czymże jest Onet w bezmiarze kosmosu, no pyłkiem jedynie. Ale to z pyłu powstają planety. W taki sposób utrwala się kolejny mit: kobieta istotą interesowną, chciwą, zaborczą, zdradziecką, okrutną, zazdrosną. Tak oto kiełkuje nowy, oparty na przeświadczeniach osąd i rośnie na potęgę, by potem zamienić się w czyny: czegokolwiek kobieta doświadczyła, zapewne na to zasłużyła, a jej nieidealność działania usprawiedliwia sprawców.

W poprzednich numerach: