Teoria alienacji rodzicielskiej Richarda A. Gardnera sprzedana została światu jako wynik naukowych badań. Jej twórca, jak każdy oszust, stworzył pozory, które miały jego dzieło uwiarygodnić. Oficyna, która wydała jego książki, z racji nazwy, wydawała się być oficyną naukową, a była jego prywatnym wydawnictwem, zaś nazywanie samego siebie profesorem Uniwersytetu Columbia było celowym działaniem Gardnera, sposobem na dodanie sobie estymy i autorytetu; Gardner nie dostał tam etatu.
Odkryto prawdziwe intencje Gardnera, czyli apoteozę pedofilii, sianie mizogini i desperacką potrzebę, za wszelką cenę, przynależności do świata naukowego. Jego żałosne, prymitywne oszustwo zostało rozpoznane, poddane analizie i skompromitowane przez poważnych specjalistów. Krzywdy, jakie wyrządziła jego teoria, są trudne do oszacowania, a procesy, które wytaczają poszkodowane przez sądy dzieci, już jako osoby dorosłe, domagające się zadośćuczynienia – odsłaniają nieprawdopodobną skalę ludzkich dramatów.
A mimo to koncept „alienacji” ma się dobrze. Wypociny Gardnera z entuzjazmem przyjęli przemocowi ojcowie, przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości oraz całe patriarchalne społeczeństwo, któremu przypasowała teza, że to kobiety są agresorkami, a pedofilia to w sumie coś normalnego. To środowiska, które nie dają za wygraną. Najpierw z rozpowszechnianej „teorii” usunięto nazwisko Gardnera, bo jego obrzydliwe słowa zawarte w jego książkach stały się zbyt niewygodne. Trudno było obronić jego twierdzenia.
„Pedofilia wewnątrzrodzinna (czyli kazirodztwo) jest szeroko rozpowszechniona i jest prawdopodobnie starożytną tradycją”.
„Drakońskie kary wymierzone pedofilom wykraczają daleko poza to, co uważam za wagę przestępstwa”.
„Usunięcie pedofilskiego rodzica z domu powinno być poważnie rozważane tylko wtedy, gdy wszystkie próby leczenia i zbliżenia z rodziną okazały się daremne”.
„Zdecydowana większość ludzi w historii świata uważała pedofilię za normę”.
„Dzieci cierpią dlatego, że nasze społeczeństwo przesadnie reaguje na pedofilię”.
Ponieważ określenie „teoria alienacji rodzicielskiej” jest i pozostanie na wieki dziełem Gardnera, z czasem zaczęto też zastępować ją inną nomenklaturą, by nazwa rzekomego zjawiska nie kojarzyła się z jego twórcą. Pudrowano zawzięcie tego naukowego trupa, by, jak Lenin, był ciągle żywy. Koncept pozostał, pojawiły się za to nowe określenia: matki symbiotyczne, zrywające więzi dziecka z drugoplanowym rodzicem, matki z zaburzeniami buntowniczymi, niewydolne, prowokujące konflikt lojalnościowy czy indukujące dziecku własne fobie – długo by wymieniać. To wciąż Gardner. To wciąż jego przesłanie, teraz skrzętnie ukryte pod semantycznym całunem.
Skąd ta determinacja? Ano stąd, że do tej pory nie wymyślono lepszego narzędzia, które w sposób systemowy, instytucjonalny, a przez to podparty siłą państwa odpowiadałoby na potrzeby patriarchalnej kultury, skupionej na kontroli i władzy nad kobietami. To narzędzie skuteczne i precyzyjne, które trafia w najczulszy punkt kobiet – w ich dzieci. To narzędzie opresyjne, przed którym nie sposób uciec, bo stoi za nim wymiar sprawiedliwości. To także narzędzie, które eliminuje wszelką odpowiedzialność sprawcy za jego czyny, bo odwraca role i katów zamienia ofiary.
„Teoria alienacji” jest produktem niemalże doskonałym: przemoc, przed którą kobiety uciekają i chronią swoje dzieci, jest w tym koncepcie niewidoczna, na pierwszy plan zaś wysuwa się działanie matek odbierane jako krzywdzenie potomstwa. Im bardziej kobieta chce uchronić dziecko przed przemocą, tym bardziej potwierdza swoją rzekomo agresywną, pozbawioną matczynej troski naturę. Im bardziej walczy o zapewnienie dziecku spokoju, tym bardziej je „alienuje” i tym większa nieuchronność przewidzianej dla niej kary. Każdy akt tej walki jest argumentem, który świadczy o braku jej matczynych kompetencji. Każda jej próba udowodnienia przemocy, która skłoniła ją do ucieczki, potwierdza postawioną na początku tezę, że jest matką „alienującą” – przemocy bowiem nie ma, jest tak zwany konflikt, a ona, jako strona, broni swoich partykularnych interesów.
Koncept Gardnera ma się dobrze, bo to genialna strategia. Przemoc na kobiecie dokonuje się rękoma państwa i jego instytucji, w imię prawa i w imię sprawcy, a ona sama pozostaje pod jego władaniem i nie ma możliwości się uwolnić. Zbrodnia doskonała, która nie zostawia śladów w dokumentach, bo dokumenty są zgodne z prawem. Ślady tej zbrodni noszą na sobie tylko matki i dzieci, ale to nie o ich interesy zadbał autor „teorii”, choć na swoich sztandarach nieustannie miał „dobro dziecka”.