W latach 80. ubiegłego wieku Richard Gardner, mierny naukowiec, ale sprytny marketingowiec, tworzy własny koncept, wsłuchując się w potrzeby rynku. Rynek zaś, czyli patriarchat, woła o ratunek upadającemu dyktatowi, bo oto na fali feminizmu i walki o swoje prawa amerykańskie kobiety – do tej pory potulne panie domu, niepracujące, wychowujące dzieci, pozbawione niezależności finansowej, zdane na łaskę męża, jedynego żywiciela rodziny i domowego boga, godzące się na wszelkie jego ekscesy – zaczynają się buntować. Rynek potrzebuje pomocy.
Mówimy o czasach, w których feministki domagają się głośno prawa do aborcji, kiedy zaczyna się otwarcie mówić o przemocy domowej, o nierównościach społecznych, o nadużyciach seksualnych, o prawach obywatelskich, o uprzywilejowaniu mężczyzn. Dotychczasowy porządek się chwieje, a zdominowane dotychczas grupy społeczne, kobiety, osoby LGBT+, kolorowi, żądają godnego traktowania. Rynek chce wsparcia, bo tuż za progiem chaos i rewolucja. Wichrzycielskie siły należy spacyfikować, dać im nauczkę. Gardner spada patriarchatowi jak gwiazdka z nieba.
W 1985 roku pojawia się pierwsza jego publikacja na temat tzw. zespołu oddzielenia od drugoplanowego opiekuna (ang.: parental alienation syndrome; PAS). Teoria alienacji rodzicielskiej zakłada, że za niechęć dziecka do ojca odpowiedzialna jest wyłącznie matka, która przenosi na potomstwo swoją wyimaginowaną, pozbawioną jakichkolwiek realnych podstaw, wrogość do rodziciela, tym samym rozrywając święte więzi i robiąc dziecku krzywdę. Histeryczka, egoistka, niszczycielka podstawowej komórki społecznej, którą jest rodzina, niewdzięcznica opowiadająca kłamliwe historie – tę kobietę należy ukarać.
Gardner pamięta, że produkt sprzedaje opakowanie: swojej teorii nadaje sznyt naukowy. Obywa się bez badań (czyli podstawowych uprawnień), bo naukowcem jest miernym. Uwiarygadnia się… tworząc własne „naukowe” wydawnictwo i drukując swoje książki pod jego szyldem. W ten sposób “uwiarygodnione” publikacje rozsyła do sądów rodzinnych na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Zmysł marketingowy go nie zawodzi. Bingo. Sądy właśnie na to czekają, w tym czasie zalewa je bowiem fala pozwów rozwodowych, w których kobiety, coraz bardziej śmiałe, świadome, odważne, opisują horrory rozgrywające się w ścianach ślicznych domków z ogródkami: gwałty małżeńskie, molestowanie dzieci, dręczenie, kontrolowanie, przemoc.
Sądy, w których orzekają w większości mężczyźni, stoją na straży odwiecznego porządku (czytaj: kobiecej podległości) – potrzebują argumentów, by zbijać kobiece oskarżenia. To musi być precyzyjna broń, uderzająca w najczulszy punkt. Sądy potrzebują też mocnego uzasadnienia, teorii, która obróciłaby zeznania kobiet przeciwko nim samym, wskazując je jako winne rozpadów rodzin. Rodzina, na punkcie której Ameryka ma szajbę, nie może być przecież miejscem wszystkich tych okropieństw, o których mowa w pozwach! Sądy potrzebują czegoś, co ugruntuje obecny w kulturze wizerunek kobiet jako tych, które przesadzają, są interesowne, kłamią, manipulują. Gardner z jego teorią dostarcza więc sądom nie tylko „naukowych dowodów” – daje im do ręki argumenty oparte na głębokim powszechnym przekonaniu o kobietach, ich rolach społecznych i płciowych oraz oręże do ich karania.
W koncepcie Gardnera przemoc jest wymysłem, właściwie nie istnieje – i to jest prawdziwa bomba. To też ogromna ulga dla wymiaru sprawiedliwości; amerykańscy sędziowie w latach 80. nie mieli ochoty karać mężczyzn za coś, co było naturalnym porządkiem amerykańskiego życia. Kiedy zatem cała ta przemoc okazuje się wymysłem i imaginacją, sprawa staje się prosta. Szanowani obywatele, sól amerykańskiej ziemi, ciężko pracujący ojcowie, grający z synami w bejsbol i całujący ich w czółka na dobranoc, nie mogą być ich oprawcami, gwałcicielami – pisze Gardner – są ofiarami kłamstw ich partnerek! A jeśli nawet coś jest na rzeczy, jeśli znajdzie się medyczny dowód na nadużycie, autor uspokaja: pedofilia to całkiem normalna rzecz, kulturowo akceptowana. Poza tym, to dzieci kuszą.
Czy można było wymyślić coś lepszego? Czy dziwi entuzjazm sądów?
Bomb jest więcej. Naturalny i uzasadniony strach dzieci przed domowym katem Gardner przemienia w odpowiedzialność matki, która ma urojenia i je dziecku implikuje; dziecko staje się więc ofiarą matki, nie przemocowego ojca. Zresztą, pamiętajmy, w tych historiach, podobnie jak w teorii, przemocy nie ma, jest jedynie kłamstwo i fałszywe oskarżenie. W koncepcie Gardnera ojciec, którego dziecko się boi, oczerniony przez matkę, oskarżany o pedofilię lub przemoc, jest przecież ofiarą kobiety i należy mu się współczucie. Wniosek końcowy i wyrok w setkach tysięcy spraw jest zawsze ten sam: uznać matkę winną całemu złu, ukarać ją, odebrać prawa rodzicielskie, dziecko przekazać ojcu. Wszystko w imię gardnerowskich nauk.
Wdzięczność sądów dla Gardnera nie ma granic, stary ład społeczny uratowany. Wdzięczność społeczeństwa i patriarchatu też jest ogromna, bo przekonania na temat rodziny, kobiet, mężczyzn pozostają nienaruszone. Książki Gardnera robią furorę, media go cytują, zapraszają do wywiadów. Sam Gardner, nadając sobie tytuł eksperta, jeździ na rozprawy, by wspierać oskarżanych. Mężczyźni, z natury rzeczy w doskonałej sytuacji finansowej, płacą ekspertowi za udział w procesach i wygrywają. Twórca teorii alienacji rodzicielskiej obrasta kultem, zatrudniają go celebryci, staje się bogaty i sławny. Niedoceniany na uczelni, bez profesorskiego etatu, sfrustrowany, pełen skrywanych pedofilskich fantazji, triumfuje. Teraz jego fantazje stają się częścią „naukowych” wywodów i dyskusji, tam może je otwarcie prezentować i ich bronić.
Koncept, do czasu, kiedy zaczęto go podważać, nazywać ściemą i patologią, był wielkim sukcesem i samego Gardnera, i patriarchalnego systemu, który wreszcie znalazł sposób na pacyfikację matek chroniących dzieci przed przemocą. Stał się jednym z najgroźniejszych narzędzi opresji instytucjonalnej, służących do zastraszania matek poprzez groźbę odebrania im dzieci. To także ogromny sukces sprawców – w świetle prawa i (rzekomej) nauki zmieniono ich w poszkodowanych, zapewniono ochronę dobrego imienia, bezkarność i nieograniczony dostęp do ofiar.
Gdyby ktoś pytał, dlaczego teoria Gardnera, dziś już do imentu skompromitowana przez świat naukowy, wciąż ma się dobrze i dlaczego (pod nowymi, wymyślnymi nazwami) jest nadal rozpowszechniana w sądach rodzinnych, oto odpowiedź: patriarchat trzyma się mocno. To dlatego gardnerowska idea – najdoskonalsza współczesna maszyna do niszczenia kobiet i ich życia – jest tak ceniona. Poza tym, na krzywdzie kobiet i krzywdzie dzieci można zarobić ogromne pieniądze, wystarczy odrobina cynizmu.
Trzymać kobiety w cuglach, w piekle niekończącej się opresji ze strony państwowych instytucji, w których szukają ochrony przed przemocą. W imię sprawiedliwości i dobra dziecka. I jeszcze na tym zarabiać. Oto perfidia, której sam diabeł lepiej by nie wymyślił.