Trauma to dowód!

Numer:

Przemoc nieustannie podlega zaprzeczeniu. Podlega też interpretacjom i ocenom, podobnie jak same poszkodowane. Kobiety bez przerwy słyszą, że im się wydaje, że to konflikt, czyli pełna symetria, że przesadzają, a w ogóle, to gdzie dowody? Dowody na przemoc, jeśli nie ma obdukcji, ran ciętych, szarpanych, jeśli nie ma sińców i wybitych zębów, wyrwanych włosów i złamań kończyn, to żadne dowody. Psychiczne dręczenie, kontrola ekonomiczna, wyzwiska i słowna agresja, groźby, szantaże, ograniczanie wolności, zakazy, nakazy, gaslighting, strofowanie, poniżanie, szydzenie, podważanie wartości – wszystko to jest niemalże nie do udowodnienia. 

Udowodnienie przemocy, do której dochodzi z reguły w czterech ścianach domu, bez świadków, bo sprawcy dbają o pozory, leży wyłącznie po stronie straumatyzowanych kobiet. Państwo, które powinno chronić ofiary i dawać im wówczas wsparcie, umywa ręce.

Ofiary przemocy, w obliczu zagrożenia zdrowia i życia, uciekające od sprawców, chcą po prostu przetrwać. Mało która jest w stanie zatroszczyć się o materialne, jednoznaczne i mocne potwierdzenie faktu, że do przemocy doszło. Mało która znajduje siłę i czas, by do ucieczki się przygotować. Państwo patrzy na to bezczynnie, cały ciężar wykazania, że kobiety naprawdę są ofiarami, zrzuca na ich barki, mimo że większość z nich jest wówczas w rozsypce. Tym samym państwo staje po stronie sprawców, których swoją bezczynnością chroni. 

Trauma ofiar jest niepodważalnym naukowym medycznym dowodem na to, że przemoc miała miejsce, ale traumy nikt nie bada. I choć same pokrzywdzone – ich ciała, umysły, emocje – są dowodami, państwo, ślepe, nieufne, cyniczne, żąda wciąż więcej i więcej. A jest rozwiązanie, bardzo proste. Wystarczy badanie traumy uczynić standardem. Poszkodowane, w ślad za zgłoszeniem przemocy, której dopuszczono się na nich i ich dzieciach, powinny przechodzić procedurę, która nie dość, że wykaże, czego kobieta doświadczyła, to jeszcze określi precyzyjnie, jakie poniosła straty i ubytki na swoim zdrowiu. 

Badanie poziomu hormonów stresu czy neuroobrazowanie, ukazujące to, o czym pisze Bessel van der Kolk w książce „Strachu ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy” – i mamy rzeczywisty obraz szkód, który w połączeniu z relacją ofiary nie pozostawia wątpliwości co do tego, co się w jej życiu właśnie wydarzyło i jakie odniosła obrażenia. Prawda, że proste? A jednak nikt na to nie wpadł. Dlaczego, tu rodzi się pytanie, wykorzystanie nauki jest takie trudne? Dlaczego kobiety nie mogą być traktowane jako dowód w ich sprawie? Co stoi na przeszkodzie, by państwo zapewniło im to minimum wsparcia? Skąd ten opór? Skąd parcie, by zawsze było słowo przeciwko słowu, które to słowa można potem interpretować. 

Ofiary w traumie są dużo słabsze niż ich oprawcy. One są jedną wielką chodzącą raną. A jednak wymaga się od nich ostrego jak brzytwa umysłu, składnej, celnej wypowiedzi, pełnej gotowości na konfrontację z katem, usystematyzowanych, niepodważalnych dowodów, odporności na zderzenie z urzędniczą machiną, środków finansowych na zdeterminowaną prawną reprezentację, spokojnego miejsca, gdzie można stanąć na nogi, siły do pisania odwołań od umorzonych spraw, ogarnięcia życia, dzieci, pracy, przygotowania do walki o alimenty i do przejścia całego procesu, który im państwo funduje oraz psychicznych supermocy, by mierzyć się z przemocą poseparacyjną.

Z tym wszystkim większość poszkodowanych, z czynnym CPTSD, sobie nie poradzi. Nie poradzi, bo trauma, wynik przemocy, im to uniemożliwia. Obligatoryjne badanie traumy zdjęłoby z ofiar ogromny ciężar i przerzuciłoby go na barki sprawców. Jeden dowód – i kończą się wszystkie dyskusje, wątpliwości, znika konieczność wieloletniego procedowania czy maltretowania ofiar w sądach. Jeden dowód i nie ma tego, za to musi być kara oraz zadośćuczynienie za zniszczone zdrowie. I to jest odpowiedź, jeśli ktoś szuka.

W poprzednich numerach: