Przemoc to przestępstwo

Numer:

Dość ściemy, że przemoc wobec kobiet to problem społeczny, a nie kryminalny. 

Problemy społeczne, takie jak bieda, bezdomność, wykluczenie komunikacyjne czy bezrobocie, rozwiązuje się decyzjami administracyjnymi. Państwo tworzy programy przeciwdziałania, ustala budżet na ich realizację, a jego jednostki lub NGO-sy wcielają je w życie, z lepszym lub gorszym skutkiem. 

I bardzo super, i pięknie, ale kiedy do worka problemów społecznych wrzucana jest przemoc wobec kobiet, robi się nam sytuacja patologiczna. Robi się nam też sytuacja groteskowa, kiedy urzędnicy pracują w pocie czoła i wymyślają coraz to nowe pomysły, a tymczasem na półkach leżą zakurzone narzędzia w postaci kodeksów karnych. 

Fakt, że przemoc jest przede wszystkim aktem kryminalnym, naruszającym porządek społeczny i narażającym obywatelki państwa i ich dzieci na utratę zdrowia i życia, nie podlega dyskusji. I państwo o tym nie dyskutuje. Ono udaje, że tematu nie ma, bo w tym zakresie jest wybitnie dobrze. Są wolne niezawisłe sądy, są też papiery, pisane dużą literą: Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Ktoś ma wątpliwości? Niepotrzebnie, wystarczy poczytać. 

Czy można przeciwdziałać przestępstwom? Można. Autorytety prawnicze powtarzają od lat, że podstawowym odstraszaczem jest nieuchronność kary. Tego boją się bandyci: że nie umkną systemowi prawnemu i nie uciekną przed odpowiedzialnością. Żadne ogłaszane z pompą programy, żadne administracyjne decyzje, żadne konferencje i akcje billboardowe czy pisane wielką literą dokumenty nie powstrzymują sprawców, ponieważ sprawcy takie „odstraszacze” mają w dupie. Będą nadal kraść, bić, zastraszać, niszczyć mienie i oszukiwać, bo ośmiela ich i daje przyzwolenie brak prawnych konsekwencji ich czynów. 

Która z nas próbowała szukać sprawiedliwości po gwałcie czy przemocy ze strony partnera, ta wie, że to kosztowna, wyczerpująca, retraumatyzująca droga przez mękę. To droga tylko dla najodważniejszych, uzbrojonych po zęby lub tych, co nie mają świadomości, na co się porywają. Trakt usłany obojętnością jak szkłem, ignorancją, patriarchalnym myśleniem, bezdusznością i gwoździami symetryzmu. Jak pisze prof. Judith Herman, światowej sławy specjalistka od przemocy i traumy, gdyby ktoś chciał wymyślić idealny system do niszczenia ofiar, byłby to właśnie system sprawiedliwości. 

Państwo ma narzędzie, żeby przemoc ograniczyć, w postaci prawa, ale niechętnie po nie sięga – zamiast tego wmawia nam, że wystarczy machina administracyjno-urzędnicza, by było lepiej (co jest ściemą). Wmawia się nam, że programy antyprzemocowe mają nas chronić, a ze sprawców zrobić prawych obywateli (co też jest ściemą). Wciska się nam, że przemoc wobec kobiet to co prawda czyny karalne, ale trochę inne niż wszystkie czyny karalne (co jest bezczelną ściemą). Ofiarom przemocy, jak wszystkim innym ofiarom, przysługuje sprawiedliwość – ale, cóż, same wiecie, jak ta sprawiedliwość wygląda w praktyce: totalna ściema. 

Mamy prawo być wściekłe, kiedy z aktów bandytyzmu robi się problem społeczny, pomijając jego aspekt kryminalny. Mamy prawo do gniewu, bo rolą państwa, na które każda z nas płaci podatki, jest zapewnienie nam bezpieczeństwa. Państwo ma obowiązek przestrzegać umowy społecznej, jaką jest prawo i przestępców karać, a poszkodowane chronić i traktować z szacunkiem. Państwo ma odpowiednie do tego służby: policję, prokuraturę oraz sądy i musi je wykorzystywać, w taki sposób, by nieuchronność kar nie była teoretycznym konceptem. Rolą państwa jest także szkolenie, aby służby potrafiły zidentyfikować akty przemocy, bo tylko wtedy przestępców dosięgnie sprawiedliwość. 

Kiedy mówimy o traktowaniu przemocy jak pospolitego przestępstwa, mówimy o hipokryzji. Rozbój na ulicy, groźby z użyciem noża, zwyzywanie i oplucie człowieka w autobusie, długotrwałe nękanie, zniszczenie mienia, zastraszanie – nikt tu nie ma wątpliwości, że policja, prokuratura, a potem sąd musi w takiej sytuacji przystąpić do działania. Nikogo nie dziwi, że osoba poszkodowana wymaga od wymiaru sprawiedliwości, że zrobi to, do czego został powołany: uzna czyn za przestępstwo, znajdzie sprawcę, wymierzy mu karę, wyegzekwuje zadośćuczynienie. 

Przyznajmy, czymś kuriozalnym i budzącym furię społeczną byłoby nazywanie powyższych aktów kłótnią i konfliktem. Absurdalnym byłoby nakłanianie poszkodowanych do pogodzenia się ze sprawcą i znalezienia porozumienia. Mianem idiotyzmu określano by umarzanie spraw tylko dlatego, że okradziona lub zastraszona ofiara nie ma ran na ciele. Szaleństwem zaś nazywano by wysyłanie ofiar ze sprawcami na wspólną terapię czy odbieranie poszkodowanym dzieci, bo ich złość i trauma po doznanym czynie obniża ich kompetencje rodzicielskie. System prawny ośmieszyłby się, a państwo uznane zostałoby za bezradne albo bezdennie głupie. 

Nasze państwo, orzekliby obywatele, robi sobie z ofiar jaja i kapituluje wobec panoszącej się bandyterki. 

W przypadku przemocy wobec kobiet jest inaczej. Z jednej strony państwo niby uznaje, że kobieta wymaga wsparcia (o psychotraumatologu ofiary mogą tylko pomarzyć, ale za to mogą brać udział w warsztatach uczących je, jak „tulić wewnętrzne dziecko”), z drugiej strony państwo przygląda się bezczynnie, kiedy systematyczne napaści nazywane są przez jego funkcjonariuszy „awanturami” i uznawane za „nie noszące znamion przestępstwa”. 

Czytając rządowe sprawozdania, można odnieść wrażenie, że za chwilę przemoc wobec kobiet będzie tylko mglistym wspomnieniem. Tworzone są strategie przeciwdziałania, organizowane są nowe akcje i eventy, obradują komisje i eksperci, puchną teczki od wniosków, kawa leje się litrami, a okruchy z ciasteczek turlają się po prezydialnych stołach, co oznacza, że dużo się dzieje. Pisane są wytyczne, zalecenia i dyrektywy, a system wprost furczy i paruje rozprawiając się z „problemem społecznym”, którym rzekomo jest przemoc. A przemoc trwa jak trwała, słupki rosną i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić.

Nikomu nie przyjdzie do głowy, by zapytać same poszkodowane przemocą kobiety, czego tak naprawdę potrzebują. No, skąd, dajcie spokój. System urobiony po mankiety wie przecież lepiej, a kobiety są tu wyłącznie liczbą w statystyce. A one potrzebują, jak pisze Judith Herman, aby społeczność, w tym wypadku państwo, ich wysłuchała, aby uznała krzywdę i wymierzyła, poprzez swoje instytucje, sprawiedliwość. Bo tylko w taki sposób, podkreśla autorka, dokładnie w taki, mogą one wrócić do równowagi i otrząsnąć się z doświadczonego przez nie nadużycia. I znów być częścią społeczeństwa, które je nie odtrąciło. Dokładnie tak samo, jak w przypadku każdego człowieka, obywatela, który został poszkodowany aktem agresji i chce, aby państwo stanęło po jego stronie, a kryminaliście okazało swoją bezkompromisowość. W tym jednak wypadku państwo nie kręci administracyjnej korby i nie udaje, że ma do czynienia z problemem społecznym. Tu państwo nie wątpi, że sprawa jest kryminalna i że łamane jest prawo; potrafi odróżnić, kto jest sprawcą, a kto ofiarą i nie jest powściągliwe w wypełnianiu swoich obowiązków.

Dlaczego ślepa Temida inaczej waży czyny dokonywane na kobietach oraz co tak naprawdę kładzie się na szali i przez kogo – w kolejnych numerach.

W poprzednich numerach: